Życie przed życiem, czyli Wiara-Wola-Wyobraźnia

To już chyba piąty rok, od kiedy pokochałam Björk, nauczyłam się słuchać Fisza i wydarzyło się z milion ważnych muzycznie rzeczy w mojej głowie. Przede wszystkim – umiem już rozróżnić oldschool EBM od aggrotechu, dajmy na to.

Głowa pełna nie tylko electro…

Najważniejsze jest to, że póki mamy na wszystko znieczulicę, a człowiek jest w środku pełen waty, to nie potrafi pragnąć, marzyć, o d d y c h a ć… I ktoś musi ją z Ciebie wyskubać, inaczej do końca życia mdli cię od zapachu, ale zostawiasz jak jest. Przecież radość życia jest przereklamowana.

Dzieciństwo to ten czas, kiedy jesteś słaba, wszystkiego ci w zabraniają i nie umiesz sama obronić się przed ludzkim szturchańcem „za nic”.

Dorosłość z kolei to czas, gdy jesteś zmęczona pracą, nienawidzisz siebie, ani faceta, z którym planujesz życie; poddajesz się na starcie, bo wata wychodzi ci uszami i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bezbarwny jest twój świat.

I co? Będąc już poza wiekiem dojrzewania, tak bronię się przed dorosłością. Czemu? Przecież wreszcie decyduję za siebie, jestem sobie panią, tak?

Nie. Który to z filozofów stwierdził, że prawdziwa wolność, nie okupiona cierpieniem nie istnieje? Hobbes? Chociaż niepotrzebny mi w tej kwestii autorytet, myślę sobie, że trzeba naprawdę wiele pracy nad sobą, by nie zamienić się w nudnego dorosłego, ale i nie zostać w piaskownicy. Poczuć choć namiastkę tej wolności można pijąc zieloną herbatę, oglądając dobry spektakl, albo medytując przy dobrym trance-ambiencie.

Dlaczego „życie przed życiem”? Bo, przynajmniej w zamyśle, chciałam powspominać, jak kiedyś było i że, na szczęście, panta rhei. Nie rozumiem egzemplarzy, które żyją przyszłością lub, co gorsza, przeszłością. Na to, co jest teraz potrzeba niemal magicznej percepcji.

Wiara, wola i wyobraźnia to pierwsze reguły dla adeptów magii. Wszystkie tak samo ważne pod warunkiem, że dobrze ukierunkowane.

Do tego spróbujcie balansować na granicy dorosłości, magii i absurdu. To wcale nie jest łatwe, jednak zastępuje wszystkie psychotropy i dośmiechacze razem wzięte.

Myślisz sobie, że się nie uda, że nie warto, a potem niepostrzeżenie bujasz się na żyrandolu.

Na czym w zasadzie polega szczęście? Na mierzeniu go w hedonach? Być może na tym, by na pytanie: „Co chciałabyś coś zmienić w swoim obecnym życiu?” odpowiedzieć: „Absolutnie nic”.